Ostatnio jednak znów trochę się ociepliło, oczywiście nie na długo, więc trzeba było to wykorzystać. Wobec tego w sobotę, żeby całego dnia nie zmarnować, załadowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy do lasu na grzyby. Po drodze zrobiliśmy przystanek i zatrzymaliśmy się w naszym domku na wsi. To była pierwsza okazja, kiedy Bosman mógł do woli wybiegać się bez smyczy. Chętnie skorzystał z wolności, raz nawet prawie się zgubił, ale nie odszedł daleko- niewinnie obwąchiwał drzwi z drugiej strony domu :)
Zaraz po zapoznaniu pojechaliśmy dalej. Pogoda była piękna, słoneczna i prawie letnia.
Nikt nie spodziewał się, że znajdziemy jakieś grzyby, więc byliśmy zaskoczeni widząc, jak szybko kosz się zapełnia. Nawet Bosman wywęszył pięknego maślaka...
Piesek idealnie pasował do jesiennej scenerii i w lesie czuł się jak ryba w wodzie.
Dzielnie maszerował i tylko kilka razy trzeba go było nieść, w końcu ma dopiero 11 tygodni.
Znalazł kilka patyków idealnych do zabawy i trudno było go od nich odciągnąć.
Bosman spoglądający na panią w oddali...
Wreszcie dotarliśmy do auta i wróciliśmy z powrotem na działkę. Okazało się, że pieskowi wciąż nie brakuje energii i do wieczora hasał i buszował w trawie.
Mmm... kwiatek...
Co ty mówisz, żadnego kwiatka nie widziałem...
Koniczynka też nieźle smakuje.
;)
I tak oto mały cieszył się z wolności.
W ogródku spotkaliśmy też kotka, niestety chłopcy się nie polubili.
Do Wrocławia dojechaliśmy dopiero późnym wieczorem. Bosman położył się spać i śnił o łąkach, lesie i o swoim grzybie, którego niestety nie mógł spróbować.
A to zdjęcia już z następnego dnia, ale szkoda byłoby nie dodać (wkleiłam prawie wszystkie, bo nie mogę się zdecydować, które ładniejsze).
I to już koniec naszej wyprawy, ale zaledwie początek wszystkich, które nas czekają...
Oby było ich jak najwięcej :)